Wegetarianizm i katolicyzm czyli jak do tego doszło
Kiedy byłam jeszcze w przedszkolu, moja rodzina hodowała w ogrodzie króliki. Był to czas kryzysu lat 70. Ja i kuzynostwo bawiliśmy się z tymi królikami jak z kotami: nosiliśmy je na rękach, woziliśmy w wózku. Więc szokiem był moment kiedy króliki znikły, a na stole pojawiły się półmiski z pieczonym mięsem. Odmówiłam wtedy zjedzenia swoich przyjaciół.
Niewiele później ojciec zaczął hodować karpie. Mogłam obserwować cały ich rozwój - od maleńkiego jak igiełki narybku, przez prześliczne, porcelanowo lśniące kilkucentymetrowe rybki, po pływające w wannie przed świętami zwierzęta. Od tej pory nie jadłam karpia w Wigilię, mimo iż według przesądu miało mnie spotkać za to nieszczęście.
Zaczęłam interesowałam się przyrodą i jej ochroną, a szczególnie pokochałam konie - ich piękno, szlachetność i mądrość. W latach 80. konina była mięsem, które było czasem osiągalne. Dla mnie zjedzenie przyjaciela, jednego z tych na których grzbiecie spędzałam wspaniałe chwile, stało się aktem równoznacznym z kanibalizmem.
Kiedy poszłam do liceum, poznałam kilka osób nie jedzących mięsa. Przedziwne doświadczenie. Dotąd "wegetarianie" byli ludźmi spoza porządku codzienności, istniejącymi gdzieś daleko i nierealnie, podobnie jak Indianie, rastafarianie, których nikt nigdy nie widział. Od Karoliny pożyczyłam "Zmierzch świadomości łowcy". To było olśnienie. Otworzyłam oczy sumienia na oczywisty fakt, że mięso na moim talerzu okupione jest cierpieniem niewinnych stworzeń - i to cierpieniem zupełnie niepotrzebnym. Bo można żyć zdrowo - i to nawet dużo zdrowiej - bez mięsa.
Moje oświadczenie o przejściu na wegetarianizm rodzina potraktowała z dystansem. Kolejna fanaberia piętnastoletniej smarkuli. Nie ma co walczyć, przejdzie jej. Wuj Heniek zarechotał i powiedział: "To ja od dzisiaj przestaję srać!". Inni mówili: "za miesiąc pogadamy". Po miesiącu zaś: "Za pół roku pogadamy". Po pół roku: "Za rok pogadamy". A potem przestali. Nie przejmowałam się.
Pół roku po mnie przestała mięso i ryby jeść mama, a dwa lata po mnie - brat. Mój neofityzm i histeryczne nawracanie w tamtych czasach nie miało tylu dobrych owoców, co spokojne świadectwo życia w latach późniejszych. Wielu moim krewnym i przyjaciołom wskazałam drzwi, przez które zdecydowali się przejść. Bóg nagrodził mnie również mężem - wegetarianinem.
Właśnie - Bóg. Jestem wierzącą i intensywnie praktykującą katoliczką. W środowiskach oazowo/duszpasterskich moja postawa często budziła nieufność bądź politowanie. Podejrzenia o kryptokrisznaizm i odrzucanie darów Bożych. Głupie gadki w stylu "zwierzęta nie mają duszy". (To akurat nie jest prawda: Kościół katolicki utrzymuje postawę agnostyczną w kwestii istnienia duszy zwierząt). Może i nie mają duszy - odpowiadałam - może nie myślą, nie mówią. Ale czują i jako takie są przedmiotem moralności. To właśnie Jezus nauczył nas, by kochać wszystkich i wszystko. Bóg stworzył zwierzęta z miłości, a nie po to byśmy się nad nimi pastwili. W Jego pierwotnym zamyśle nie było śmierci i cierpienia, a zwierzęta i człowiek żywili się roślinami. >>I rzekł Bóg: "Oto wam daję wszelką roślinę przynoszącą ziarno po całej ziemi i wszelkie drzewo, którego owoc ma w sobie nasienie: dla was będą one pokarmem. A dla wszelkiego zwierzęcia polnego i dla wszelkiego ptactwa w powietrzu, i dla wszystkiego, co się porusza po ziemi i ma w sobie pierwiastek życia, będzie pokarmem wszelka trawa zielona". << (Rdz 1,29) Smierć i cierpienie pojawiły się w świecie na skutek grzechu ludzi i dotknęły również zwierząt. (1 Kor 1,21; Rz 8,19-22)
Zatem nie zgadzam się z moim Kościołem w tej właśnie kwestii: zabijania zwierząt. Mam nadzieję jednak, że Kościół (i ludzkość) dojrzeją do tego, by zauważyć, że nasi "młodsi bracia w rozumie" czują i dlatego mamy obowiązek ochraniać ich przed cierpieniem. Wiele wieków zajęło ludziom wyciągnięcie wniosków praktycznych z nauk Jezusa i zauważenie, że ludźmi są także niewolnicy i chłopi pańszczyźniani, Murzyni, Indianie, Żydzi, kobiety, w końcu dzieci. W końcu zauważą (masy, bo jednostki już zauważyły), że "pies też człowiek". Z jednostek, które pierwsze głosiły prawa Indian, kobiet, Żydów, itd, też na początku wyśmiewali się ich współcześni, a teraz taki pogląd uważany jest za normę.
Wspaniałym przykładem takiej jaskółki jest x. Jan Twardowski i śp. x. Stanisław Musiał, jezuita (chociażby tutaj w tekście o życiu wiecznym zwierząt: http://www.mateusz.pl/list/0211-musial.htm ).
Oby wszystkie czujące istoty osiągnęły szczęście i przyczynę szczęścia.